piątek, 18 stycznia 2013

Rozdział 6

Kolejne spotkanie z Paulem odbywało się w napiętej atmosferze, a Angelika ukrywała to co wiedziała i nie chciała nic z siebie wydusić.
-Widzę, że coś znowu się stało- dziewczyna wywróciła oczami dalej utrzymując maskę obojętności.- W domu masz kłopoty? W szkole? Ktoś ze znajomych...
-Paul nic się nie stało- przerwała psychologowi, który spojrzał na nią z wypisanym na twarzy "jeśli myślisz że uwierzę to się grubo mylisz".- Niech ci będzie... ale żeby później nie było na mnie, sam chciałeś.
-Nie marudź tylko gadaj- Angelika nie wiedziała jak ma zacząć mówić. Żeby nie urazić Paula, ale jednocześnie przekazać mu wszystko co chce.
-Okłamałeś mnie- Paul zmarszczył brwi nie wiedząc dokładnie o co chodzi dziewczynie.- Mówiłeś że nie wiesz kto jest ojcem Freddiego.
-Czemu ingerujesz w moje sprawy?- spytał ze spokojem dalej do końca nie wiedząc o co chodzi dziewczynie.
-Ingeruję?! Ja ingeruję?! To ty wpieprzyłeś się do moich problemów! Nie prosiłam cię o nic!- wykrzyczała wyładowując frustrację. Zaciskała pięści jak zawsze chcąc rozładować złość.
-Na naszych spotkaniach ani razu nie powiedziałaś co cię spotkało- cichy i opanowany głos Paula wcale nie uspokajał dziewczyny. Przez to złość Angeliki jeszcze bardziej wzrastała.- To ja pierwszy opowiedziałem ci o moim życiu omijając tylko kilka mniej ważnych szczegółów. Po co ci było wiedzieć kto jest ojcem Freddiego?
-Bo Jamie jest twoim przyjacielem. I to wielka różnica jak powiesz że wiesz kto jest ojcem, a jak powiesz że nie wiesz. Przez przypadek dowiedziałam się o Freddiem. Jak zawsze przyszłam do szpitala do dzieci, on tam był i zaczęłam z nim rozmawiać. Mamy między sobą więź... ja go rozumiem...
-Nie mam obowiązku mówić ci wszystkiego- jedno zdanie przeważyło nad wszystkim.
-Ja też nie mam tego obowiązku- odpowiedziała przez zaciśnięte zęby i wyszła z gabinetu.
Stała przed szkołą obserwując przechodzących ludzi po drugiej stronie ulicy i rozmyślała o zdarzeniu które przed chwilą miało miejsce. Przeklęła cicho pod nosem zdając sobie sprawę że wyrzuty które miała do Paula były bezsensowne. Szybkim krokiem wróciła do szkoły i udała się w kierunku gabinetu Benneta.
-Przepraszam Paul, miałeś rację- wyrzuciła z siebie od razu gdy tylko znalazła się w pomieszczeniu.- Jestem z tych z wszystko muszą wiedzieć- dodała cicho wpatrując się w dywan który aktualnie wydawał się bardzo ciekawy.
-To ja przepraszam, nie powinienem tak naskoczyć- psycholog niespodziewanie przytulił dziewczynę, na co ta również objęła go swoimi drobnymi ramionami.
-Bardzo cię lubię Paul- chcąc nie chcąc Angelika musiała przyznać, że Paul Bennet był jej drugim Nathanielem. Tylko że ten pierwszy był przy niej. Teraz, kiedy go potrzebowała. Nie tak jak Nathan, który zjawiał się niespodziewanie i tak samo znikał kiedy Angelika najbardziej go potrzebowała.
-Angie... zmykaj już do domu, późno się robi- Angelika zorientowała się że jest ciemno dopiero gdy zerknęła za okno.  Powoli zakładała czarny płaszcz chcąc jak najdłużej zostać z Paulem. Nie uśmiechał jej się powrót do domu, tym bardziej że tego dnia w mieszkaniu miał zjawić się Nathan.
-Dobranoc Paul, do zobaczenia- wymusiła lekki uśmiech i cicho zamykając za sobą drzwi ruszyła w stronę wyjścia ze szkoły. Gdy wyszła ze szkoły zadrżała z powodu zetknięcia z zimną temperaturą. Owinęła się szczelniej szalikiem i zamierzała iść dalej gdyby nie czyjeś dłonie na jej oczach które skutecznie zasłoniły widok i zabroniły iść dalej.
-Paul… nie rób sobie żartów, proszę- powiedziała będąc pewną że to Bennet, bo co normalny uczeń robiłby o tej godzinie w szkole? A nawet jeśli, Angelika nie przyjaźniła się prawie z żadnym uczniem szkoły.- Daruj sobie- jęknęła zirytowana gdy osoba zasłaniająca jej oczy nie odpuszczała, a gdy miała dosyć czekania zaczęła próbować zdjąć dłonie z oczu. Nie dłużej niż po minucie udało jej się oderwać od „napastnika”, a gdy się odwróciła ujrzała zwijającego się ze śmiechu Nathana.
-Głupi jesteś!- krzyknęła zdenerwowana i zostawiając brata dalej głupio chichoczącego poszła w stronę przystanku.
-Ej, Angelika!- krzyknął orientując się, że żart wcale nie rozbawił siostry.- Poczekaj!- Nathaniel dogonił dziewczynę i złapał ją za ramię. Ta zatrzymała się w miejscu i zgromiła brata spojrzeniem.
-Mogłeś zadzwonić że będziesz- syknęła.- Chyba że mówiłeś Jose, a ja znowu nic nie wiem bo po co…- po słowach Angeliki Nathan automatycznie spoważniał. Przyglądał się siostrze która tego dnia miała chyba wyjątkowo zły humor.
-Jedźmy do domu Angelika i błagam… nie rób awantur- nadal obrażona nastolatka wsiadła do samochodu i nie odzywając się do brata zapięła pasy.
*

-Jak to mam jechać do mamy?- spytała zszokowana po tym jak będąc już w domu Nathan razem z Jose powiedzieli Angelice o podjętej już decyzji.
-Powiedziała że jest gotowa się z tobą spotkać.
-A może ja nie jestem gotowa?! Nie miałam z nią kontaktu przez dwa lata! Żadnego kontaktu!- zdenerwowana Angelika chodziła po pokoju w którym była ona, jej brat i Jose.- Nie będę na każde jej zawołanie! Nie wiem co ona sobie myśli… że, że…- zaczęła się jąkać nie mogąc dobrać odpowiednich słów. Czuła jak ręce jej drżą ze złości i stresu.- Jak wy myślicie… jak wy sobie wyobrażacie że po dwóch latach… po dwóch latach przez które nie miałam z nią kontaktu w jeden dzień mam ogarnąć wszystko co się we mnie przez ten czas kotłowało i pojechać do niej? Do reszty was…- przerwała nie chcąc rozpocząć kolejnej kłótni. Spojrzała na smutną Jose i zawiedzionego Nathana którzy wlepili w nią swój wzrok.- Idę do siebie…- powiedziała jeszcze i zaraz po tym zniknęła za drzwiami.
Leżąc już pod kołdrą myślała jak to będzie. Bo wiedziała że Nathan nie odpuści i nie zostawi jej w domu. Skoro mama chciała ją zobaczyć, to Nathan tego dopilnuje. Jeśli chodziło o mamę i Angelikę, to dla Nathana mama była na pierwszym miejscu.
*
Rano obudziło ją lekkie szturchanie. Jeszcze nie całkowicie świadoma otworzyła oczy i od razu zmrużyła ją kiedy zaczęło razić ją słońce. Widząc brata zrzuciła z siebie kołdrę i jeszcze przecierając zaspane oczy zeszła z łóżka. Ubrana w zwyczajne dżinsy i czarną, przylegającą do ciała bluzkę z rękawami sięgającymi do łokcia wyszła z pokoju i skierowała się w stronę kuchni chcąc zjeść śniadanie. Powoli przeżuwała kanapkę chcąc jak najbardziej opóźnić wyjazd.
-Zbieraj się, będę czekał w samochodzie- powiedział Nathan gdy skończyła jeść.- Mama prosiła żebyś miała rozpuszczone włosy- dodał jeszcze zanim wyszedł z mieszkania.
-Może jeszcze przyśle mi instrukcję jak mam być ubrana…- odburknęła nerwowo ściągając gumkę z włosów. Po raz trzeci pożegnała się z Jose i poprawiając podręczną torbę na ramieniu wyszła z bloku
i wsiadła do samochodu brata. Przez całą drogę milczała, a gdy Nathan próbował nawiązać z nią kontakt ignorowała go.
Kiedy zaparkowali pod budynkiem który okazał się szpitalem psychiatrycznym, Angelikę sparaliżował strach. Dobrze wiedziała, że nie jest przygotowana na spotkanie z mamą, do którego została przymuszona. Niechętnie wyszła z samochodu i rozglądnęła się po otoczeniu. Mówiąc szczerze- zupełnie inaczej wyobrażała sobie miejsce gdzie przebywa jej mama. W głowie zawsze miała wizję obskurnego, starego budynku z kratami w oknach, oraz pokoi bez klamek w  których w środku znajdowała się jedna niewygodna prycz i mały stolik. Zamiast tego ujrzała ładny, ceglany duży budynek, a w środku szpital wyglądał całkiem normalnie. Mimo to przyjemne wrażenie nie zmieniło nastawienia nastolatki do spotkania z matką. Szła za bratem jak na ścięcie coraz bardziej zwalniając.
-Nie zachowuj się jak tchórz…- usłyszała mruknięcie brata gdy zatrzymała się przed drzwiami odgradzającymi ją od kobiety której tak bardzo nienawidziła.
 Drżącą dłonią nacisnęła klamkę, a będąc już w pokoju zorientowała się że oprócz mamy w pomieszczeniu nie będzie nikogo. Szybko nabierała powietrze do płuc nie będąc zdolną się uspokoić i spojrzeć na kobietę stojącą naprzeciwko niej. Louisa Jones brązowe włosy miała spięte w prostego koka, a na sobie miała zwyczajny szary sweter i proste czarne spodnie. Twarz była wyprana z jakichkolwiek emocji i uczuć. Tylko w oczach można było dostrzec coś na kształt miłości.
-Angie… Moja malutka Angie- usłyszała a zaraz potem obejmowały ją sztywne ramiona mamy. Gdy rodzicielka odsunęła się od niej, Angelika zauważyła w jej oczach łzy.
-Cześć- mruknęła szybko i zerknęła w stronę okna. Nie widząc tam nic ciekawego ponownie spojrzała na matkę.
-Usiądź. Chcesz się napić herbaty? Mam twoją ulubioną… Pielęgniarka może nam zrobić...
-Nie chcę- odpowiedziała sucho siadając na krześle obok łóżka na którym usiadła pani Jones.
-Jak w szkole kochanie?- zapytała łapiąc córkę za rękę. Ta natomiast powstrzymywała się żeby tej ręki z uścisku nie wyrwać.
-Wszystko dobrze- odpowiedziała krótko nie mogąc się zdobyć na dłuższą odpowiedź. Kiedy rozmowa całkowicie się nie kleiła, mama Angeliki usiadła z nią i powoli zaczęła zaplatać warkocze z włosów córki. Nastolatka siedziała dalej na krześle i wspominała okres jeszcze szczęśliwego dzieciństwa.
Pamiętała, że zawsze na szczególne okazje mama zaplatała z jej długich włosów koszyczek, na widok którego każdy był zachwycony.
-Masz chłopaka skarbie?- ponownie do jej uszu doleciał smutny i zachrypnięty głos mamy.
-Czemu pytasz?- spytała, po chwili dodając- nie, nie mam.
-Pytam, bo… to chyba mój obowiązek. Powinnam się tobą interesować. Gotowe skarbie- Angelika wstała z krzesła i delikatnie pomacała ręką dzieło z tyłu jej głowy. Lustra w pokoju nie było z wiadomego powodu.
-Mamo, musimy już jechać…- niespodziewanie do pokoju wszedł Nathaniel. Dopiero wtedy Angelika spojrzała na zegarek i zorientowała się, że krótkie urywane rozmowy, cisza oraz zaplatanie fryzury zajęły prawie cztery godziny, a kolejne dwie i pół miał  zająć im powrót do domu.
*

Gdy Nathaniel zatrzymał się na osiedlu Angelika natychmiastowo wybiegła z samochodu i pognała w przeciwną stronę niż blok w którym mieszkała. Nie zwróciła uwagi czy brat za nią pobiegnie czy nie. Chciała być sama i nikt nie miał prawa jej w tym przeszkodzić. Ciągle płakała nie mogąc wymazać z pamięci obrazu mamy. Mamy która była jej obca, mamy… która nie była jej mamą. Angelika dopiero teraz dopuściła do siebie że  kobieta która ją urodziła jest dla niej obcą osobą. Było już ciemno a na ulicach nie było prawie nikogo. Może dlatego nie ocierając łez i nie rozglądając się wbiegła na ulicę chcąc przejść na drugą jej stronę. Ocknęła się dopiero wtedy gdy usłyszała pisk opon, a maska starego forda znajdowała się kilka centymetrów od jej nóg. Nie docierało do niej za bardzo co się dzieje. Wpatrywała się w światła samochodu które raziły ją w oczy, ale zdawałoby się jakby dziewczyna miała to gdzieś.
Za kierownicą dalej siedział równie zszokowany właściciel pojazdu i patrzył się przez szybę na dziewczynę. Kiedy wysiadł z samochodu zobaczyć czy dziewczynie która prawie wpadła pod koła jego samochodu szok minimalnie się zwiększył, o ile było to możliwe. Stała przed nim Angelika Jones. Prawie potrącił własną uczennicę. Zebrał myśli i spojrzał na nastolatkę która zaczęła mieć drgawki. Szybko podszedł do niej i zamknął w żelaznym uścisku próbują ją uspokoić.
-Przepraszam… Przepraszam Angelika- wyszeptał gładząc ją po plecach. Dziewczyna dalej płakała nie mogąc się uspokoić a zestresowany Jamie nie wiedział co ma zrobić. Czuł jak smukłe palce Angeliki zaciskają się na jego kurtce, a sama dziewczyna próbuje jak najmocniej wtulić się w bezpieczne ramiona mężczyzny. Powoli zaprowadził ją do swojego samochodu i posadził na przednim siedzenie.
-Podaj mi adres Angelika, to podwiozę cię do domu- powiedział dalej czując szok. Kiedy po kilku próbach dowiedzenia się miejsca zamieszkania nadal nie wiedział gdzie ma odwieźć Angelikę, postanowił że zabierze ją do siebie.



Przepraszam, sprawdziłam tylko początek rozdziału, 
i nie jestem z niego szczególnie zadowolona. 
Nie mam siły na więcej. 
Mam w wordzie jeden rozdział w przód, jakoś udało mi się napisać, 
ale nie wiem kiedy go dodam.
Mam ochotę zrobić sobie przerwę od blogowania. 
Od wszystkiego. Odciąć się na jakiś czas, nie wchodzić na twittera, gg, 
nic nie pisać... bo kiedy faktycznie zaczęłam się porządnie uczyć, 
okazało się że kompletnie nie mam czasu żeby pisać rozdziały, czytać i komentować.
Może w marcu to się zmieni? Kiedy będzie nowy semestr, 
nie będę miała egzaminów i skończą się projekty gimnazjalne...
Bo teraz jest tak, że wracam do domu, jem obiad, 
odrabiam lekcje, później ćwiczę na saksofonie, na fortepianie, 
a na wieczór zostawiam sobie kształcenie słuchu, 
zasady muzyki i literaturę muzyczną która mnie wykańcza. 
Ciężko mi pisać cokolwiek, jeśli mam raz na tydzień przygotowywać dwa ćwiczenia do śpiewania, kilka etiud i utwory na instrument... Nie wiem co dalej będzie. 
Dziękuję za komentarze które mnie motywują do nie zostawienia tego tak o.
Jeszcze raz przepraszam za tak beznadziejny rozdział.